Jak ten czas leci! ucieka, biegnie, pędzi … A ja nie
nadążam. Wydawało mi się, że znajdę sporo wolnych chwil by pisać coś na blogu,
ale… jak widać jest kiepsko.
Cóż może będzie lepiej.
Dziś skoczymy do mojego ziołowego kącika.
Schowany między szpalerami żywotnika w zacisznym miejscu
z dala od ciągów komunikacyjnych. No
może nie całkiem, bo jeszcze w ubiegłym roku przechadzał się tamtędy dorodny
jeleń, a na co dzień, a właściwie co noc, bywały sarny, zające i dziki drób.
Ogólnie zioła rosną nam daleko, daleko od dróg od spalin.
Możemy je pozyskiwać nie tylko na sadzonki ale i dla siebie głównie do
kulinarnych celów.
Ulubione zioła?
Trudno powiedzieć, uwielbiam wszystkie, wącham, chłonę,
degustuję. Lubię macierzanki, tymianek, melisę no i miętę tak troszkę, bo
zwykle wkurza mnie jej ekspansywność. Cudownie pachnie bergamotka, lippia bądź paczulka.
Tak, lubię paczule, lubię tez zapach dokudami. Z kolei nie przepadam za aromatem szałwii i
rozmarynu. Wykonanie sadzonek i praca przy tych roślinach dla mnie to mordęga.
Pięknie prezentują się bylice, szczególnie srebrzysty
piołun, dostojnie również wygląda kozłek
lekarski osiągający 2m wysokości czy też
dzięgiel jeszcze obszerniejszy.
Nawet niepozorny serdecznik przypominający pokrzywę jest według
mnie niezwykle elegancki.
Spontaniczne nasadzenia zupełnie nieplanowane pod względem
kolorystyki, a i tak przyjemnie popatrzyć i powspominać zapachy, odgłosy
trzmieli i lipcowe ciepło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz